Jedni,
żeby się tego dowiedzieć chodzą do wróżki. Drudzy dzwonią do wróżbity Macieja,
a jeszcze inni czytają horoskopy. Dla równowagi są też ludzie twardo stąpający
po ziemi i wierzący, że rozpoczynający się rok będzie dokładnie taki jak w ich
skrupulatnie ułożonych planach.
Do wróżek osobiście trochę chyba się
boję chodzić. Prawdopodobnie dlatego, że przepowiednia dotycząca posiadania
dwójki dzieci wywołała u mnie długotrwałą traumę. Do wróżbity Macieja nie
dzwonię, bo to zdzierstwo, a horoskopy czytam, żeby się pośmiać. Planów też nie
robię, bo jakoś odchudzanie rozpisane w kalendarzu nawet na kilka miesięcy, na
przykład „do wakacji zrzucę x kilogramów”, nigdy nie zdało egzaminu. Nie składam
też żadnych obietnic i niczego od nowego roku nie oczekuję. Nie powstrzymało
mnie to oczywiście od zrobienia listy książek do przeczytania. Już teraz sięga
ona jakichś siedemdziesięciu pozycji, cholera wie ile jeszcze ciekawych tytułów
pojawi się w tym roku na rynku. Jest połowa stycznia, a ja dobrze wiem, że się
nie wyrobię nawet z połową, bo już teraz mam tyły. Ok, nie będę Wam tu
ściemniać, że nie odprawiam żadnych noworocznych rytuałów, bo odprawiam. I to
dwa razy, bo nie wiem czy jaka Wigilia taki cały rok czy raczej to z Sylwestrem
liczy się bardziej.
Opowieści wigilijne sobie tym razem
podaruję, ale o tym jak spędziłam Sylwestrowy dzień nie omieszkam Wam
opowiedzieć. Muszę przyznać, że w poprzednim roku trochę się nudziłam, więc
postanowiłam, że w ostatni dzień 2014-go, niczym rasowa wiedźma, rzucę zaklęcie
na następne dwanaście miesięcy. I tak oto poszłam do sklepu po prasę. Ale jak
się okazuje nie taką znowu zwyczajną. Otóż ja to małomiasteczkowa jestem, ale
żeby sobie ktoś o naszym miasteczku nie pomyślał, to mamy aż trzy markety. Kiedyś
były cztery, ale jeden coś się wypalił i otworzyli coś chińskiego. Nie, nie
żadną restaurację. Jakieś pierdółki z Chin, w każdym razie ja nie o tym. Kilka dni
przed Sylwestrem odbyłam poważną rozmowę na temat polskiego czytelnictwa,
zarówno książek jak i gazet czy magazynów. Prasowy rynek czytelniczy to około
dwóch tysięcy pozycji. Zdziwieni? No pewnie! Bo co się kupuje najczęściej? Tele
Tydzień, Przyjaciółkę, Party, Motor, Elle, czasem Świat wiedzy i oczywiście
Playboya. No właśnie, dla mnie oczywiście, ale jak się okazuje dla wielu to
temat tabu. Szczególnie w małych miasteczkach. Playboy uchodzi mianowicie za
deprawujące pisemko dla panów z gołymi, prężącymi swoje piersi babkami w
środku. Chcąc sprawdzić czy jeden z moich rozmówców rzeczywiście słusznie
zauważył, że ludzie stojący przy kasie dziwnie się patrzą na czytelników TEGO
pisma, wybrałam się w Sylwestra do marketu specjalnie po jeden egzemplarz.
Pomyślałam sobie: „Dzisiaj impreza, jutro święto, więc trzeba się zaopatrzyć w
zapasy, żeby móc leczyć kaca w ciszy i ze spokojną głową, że lodówka nie będzie
świecić pustkami. Bingo! Na bank będę miała na kim zrobić risercz!” Wsiadłam
więc w samochód i pojechałam do mojego marketu. Podjeżdżam na parking i co?
Nawet palca nie wciśniesz. No myślę sobie bhawo ja! Tajming na najwyższym
poziomie. Zrobiłam kilka kółek, niczym kierowca rajdowy na torze formuły jeden,
w końcu zaparkowałam i pobiegłam do sklepu, żeby nie przegapić tych tłumów.
Wbiłam pewnym krokiem do sklepu i od razu uderzyłam do regałów z gazetami. Nikogo
nie było, więc wykorzystałam swoje umiejętności aktorskie i poudawałam, że
jestem zainteresowana … wszystkim? W końcu do półek z prasą podeszło jakieś
małżeństwo z różowym, dwunożnym, miniaturowym bałwanem. Młody mężczyzna zaczął
przeglądać zawartość męskiej części regału i wtedy wkroczyłam do akcji.
Uprzejmie się przesunął, a ja spojrzałam na górną półkę i uważnie zaczęłam
wyciągać dłoń, żeby przypadkiem nie wziąć CKM-u, bo przyznam szczerze, że udo
Anety Zając wcale jakoś szczególnie porywające nie było, no ale miałam kupić
Playboya, tak? Kiedy moja dłoń była na wysokości TEGO miesięcznika usłyszałam
za sobą przeraźliwy ryk. Ten mały różowy bałwan na damę się raczej nie
zapowiada i oczywiście w ogóle nie przeszkodził mi w prowadzeniu mojej pracy
badawczej. Ani trochę. Magazyn miałam już w ręku, więc trudno, ta część zadania
troszeczkę się spaprała. Przeparadowałam z Playboyem, noszonym na wysokości mojego
biustu, między wszystkimi regałami i udzielił mi się małomiasteczkowy klimat. Uznałam,
że z samą gazetą do kasy, to jak z pustymi rękami, więc wzięłam jeszcze kisiel.
Lubię, mam ochotę, pomyślałam, na pewno się nie zmarnuje. I tak przygotowana
pognałam pędem do kasy. Oczywiście wybrałam najdłuższą kolejkę, ale jakimś
cudem nawet ta najdłuższa nie była taka długa jakbym chciała. Na szczęście przede
mną stał pan po pięćdziesiątce, więc z dumą położyłam na taśmie TEN magazyn. I kisiel.
Reakcja współtowarzysza kolejkowej niedoli? Bardzo zbliżona do oczekiwanej.
Matko i córko! Jak ten mężczyzna się nagimnastykował, żeby pooglądać udko okładkowej
gwiazdy. Dobra rada, jeśli wydaje Wam się, że ciałem okazujecie absolutną
obojętność, to wcale nie oznacza, że wszyscy dookoła nie zauważają waszego
rozbieżnego zeza. Zauważają, przykro mi. Reakcja była prawie wymarzona, ale ja
stałam ostatnia w kolejce, więc musiałam szybko coś wymyślić. Woda! Przecież piję
wodę, na pewno się nie zmarnuje! Zwinęłam manatki i pobiegłam po jedną butelkę,
mijając przy tym świeży narybek w postaci kilku nastolatków, szczęśliwych, że
zwolniłam im miejsce w kolejce. No cóż ja najszczęśliwsza nie byłam, bo właśnie
przegapiłam idealny materiał badawczy, ale trudno. Druga wpadka, to jeszcze nie
koniec świata. Z Playboyem, kisielem i butelką wody wbiłam w następną kolejkę. Niestety
tym razem trafiłam na kobietę po czterdziestce. Nie to, żebym dyskryminowała
kogoś na podstawie jego wieku, ale to była kobieta. Mogła uznać, że kupuję dla
chłopaka/męża/kochanka etc. i się zdziwić. Ewentualnie mogła też się oburzyć,
że młodej dziewczynie nie przystoi pokazywać się z takim magazynem. Takich obserwacji
raczej nie potrzebowałam, ale okazało się, że kobieta jest jednak conajmniej
dziwna. Pamiętacie filmik o różnicach między kobiecym i męskim mózgiem „A Tale
of Two Brains”? Przy kasie przekonałam się, że istnieje na świecie przynajmniej
jedna kobieta, która zamiast połączeń nerwowych ma w głowie pudełka i używa ich
niczym rasowy mężczyzna. Skupiła się na swoich zakupach i prawdopodobnie na
brakującej, nie wiem, sałacie na przykład, w związku z czym na moje zakupy nie
rzuciła nawet okiem. Dotknęło mnie to do głębi i doszłam do wniosku, że ta
kolejka zdecydowanie nie jest dla mnie. Pomyślałam więc o jakichś czekoladowych
batonikach na poprawę humoru, więc kolejny raz przeparadowałam przez pół sklepu
z TYM magazynem, kisielem i butelką wody. Niestety wyciągając rękę po dużą
czekoladę, bo batonik to za mało, zdałam sobie sprawę, że nie wiem ile mam
pieniędzy na swoim koncie. A że jego zawartość zazwyczaj dąży do zera, wolałam
nie ryzykować i grzecznie wróciłam do kasy. Nie minęło dziesięć sekund, a za mną
pojawił się mężczyzna koło trzydziestki. Widziałam jego zdziwienie, kiedy
zorientował się co leży na taśmie. Spojrzał na mnie i wrócił do oglądania, sama
nie wiem czy apetycznego, udka Anety Zając. Przyglądał się dość długo, a potem
znowu przeniósł wzrok na mnie. Nie zastanawiając się zbyt długo „odwzajemniłam
jego spojrzenie”, a młodemu mężczyźnie koło trzydziestki wyrosły na policzkach
dwa krwiste buraczki.
Ze sklepu wychodziłam w stu procentach
zaspokojona wynikiem przeprowadzonego badania. W jednej ręce trzymałam
Playboya, w drugiej wodę i kisiel, a w głowie rysował się już obraz pełnego
przygłupawych, ale zabawnych jednocześnie eksperymentów, paru szalonych
decyzji, dużej ilości nowych pomysłów i spodni przynajmniej o rozmiar
mniejszych (no przecież nie kupiłam tej czekolady, tak?). Zadowolona wróciłam
do domu, zrobiłam sobie kawę, przeczytałam kilka ciekawych artykułów z mojego
świeżo kupionego magazynu, a później poszłam się przygotowywać do powitania
nadchodzącego wielkimi krokami Nowego Roku. I dopiero nad ranem, kiedy kładłam
się spać, zdałam sobie sprawę, że nie ma ludzi nieomylnych, a ja, przez
robienie ludziom głupich żartów podczas zakupów, mogłam zafundować sobie rok
stania w kolejkach. Ehh… za dwanaście miesięcy dam Wam znać czy nadaję się na
wiedźmę.
Wesołego Nowego Roku!
fot. s632.photobucket.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz