piątek, 16 stycznia 2015

CO PRZYNIESIE NOWY ROK?

Jedni, żeby się tego dowiedzieć chodzą do wróżki. Drudzy dzwonią do wróżbity Macieja, a jeszcze inni czytają horoskopy. Dla równowagi są też ludzie twardo stąpający po ziemi i wierzący, że rozpoczynający się rok będzie dokładnie taki jak w ich skrupulatnie ułożonych planach.


Do wróżek osobiście trochę chyba się boję chodzić. Prawdopodobnie dlatego, że przepowiednia dotycząca posiadania dwójki dzieci wywołała u mnie długotrwałą traumę. Do wróżbity Macieja nie dzwonię, bo to zdzierstwo, a horoskopy czytam, żeby się pośmiać. Planów też nie robię, bo jakoś odchudzanie rozpisane w kalendarzu nawet na kilka miesięcy, na przykład „do wakacji zrzucę x kilogramów”, nigdy nie zdało egzaminu. Nie składam też żadnych obietnic i niczego od nowego roku nie oczekuję. Nie powstrzymało mnie to oczywiście od zrobienia listy książek do przeczytania. Już teraz sięga ona jakichś siedemdziesięciu pozycji, cholera wie ile jeszcze ciekawych tytułów pojawi się w tym roku na rynku. Jest połowa stycznia, a ja dobrze wiem, że się nie wyrobię nawet z połową, bo już teraz mam tyły. Ok, nie będę Wam tu ściemniać, że nie odprawiam żadnych noworocznych rytuałów, bo odprawiam. I to dwa razy, bo nie wiem czy jaka Wigilia taki cały rok czy raczej to z Sylwestrem liczy się bardziej.

Opowieści wigilijne sobie tym razem podaruję, ale o tym jak spędziłam Sylwestrowy dzień nie omieszkam Wam opowiedzieć. Muszę przyznać, że w poprzednim roku trochę się nudziłam, więc postanowiłam, że w ostatni dzień 2014-go, niczym rasowa wiedźma, rzucę zaklęcie na następne dwanaście miesięcy. I tak oto poszłam do sklepu po prasę. Ale jak się okazuje nie taką znowu zwyczajną. Otóż ja to małomiasteczkowa jestem, ale żeby sobie ktoś o naszym miasteczku nie pomyślał, to mamy aż trzy markety. Kiedyś były cztery, ale jeden coś się wypalił i otworzyli coś chińskiego. Nie, nie żadną restaurację. Jakieś pierdółki z Chin, w każdym razie ja nie o tym. Kilka dni przed Sylwestrem odbyłam poważną rozmowę na temat polskiego czytelnictwa, zarówno książek jak i gazet czy magazynów. Prasowy rynek czytelniczy to około dwóch tysięcy pozycji. Zdziwieni? No pewnie! Bo co się kupuje najczęściej? Tele Tydzień, Przyjaciółkę, Party, Motor, Elle, czasem Świat wiedzy i oczywiście Playboya. No właśnie, dla mnie oczywiście, ale jak się okazuje dla wielu to temat tabu. Szczególnie w małych miasteczkach. Playboy uchodzi mianowicie za deprawujące pisemko dla panów z gołymi, prężącymi swoje piersi babkami w środku. Chcąc sprawdzić czy jeden z moich rozmówców rzeczywiście słusznie zauważył, że ludzie stojący przy kasie dziwnie się patrzą na czytelników TEGO pisma, wybrałam się w Sylwestra do marketu specjalnie po jeden egzemplarz. Pomyślałam sobie: „Dzisiaj impreza, jutro święto, więc trzeba się zaopatrzyć w zapasy, żeby móc leczyć kaca w ciszy i ze spokojną głową, że lodówka nie będzie świecić pustkami. Bingo! Na bank będę miała na kim zrobić risercz!” Wsiadłam więc w samochód i pojechałam do mojego marketu. Podjeżdżam na parking i co? Nawet palca nie wciśniesz. No myślę sobie bhawo ja! Tajming na najwyższym poziomie. Zrobiłam kilka kółek, niczym kierowca rajdowy na torze formuły jeden, w końcu zaparkowałam i pobiegłam do sklepu, żeby nie przegapić tych tłumów. Wbiłam pewnym krokiem do sklepu i od razu uderzyłam do regałów z gazetami. Nikogo nie było, więc wykorzystałam swoje umiejętności aktorskie i poudawałam, że jestem zainteresowana … wszystkim? W końcu do półek z prasą podeszło jakieś małżeństwo z różowym, dwunożnym, miniaturowym bałwanem. Młody mężczyzna zaczął przeglądać zawartość męskiej części regału i wtedy wkroczyłam do akcji. Uprzejmie się przesunął, a ja spojrzałam na górną półkę i uważnie zaczęłam wyciągać dłoń, żeby przypadkiem nie wziąć CKM-u, bo przyznam szczerze, że udo Anety Zając wcale jakoś szczególnie porywające nie było, no ale miałam kupić Playboya, tak? Kiedy moja dłoń była na wysokości TEGO miesięcznika usłyszałam za sobą przeraźliwy ryk. Ten mały różowy bałwan na damę się raczej nie zapowiada i oczywiście w ogóle nie przeszkodził mi w prowadzeniu mojej pracy badawczej. Ani trochę. Magazyn miałam już w ręku, więc trudno, ta część zadania troszeczkę się spaprała. Przeparadowałam z Playboyem, noszonym na wysokości mojego biustu, między wszystkimi regałami i udzielił mi się małomiasteczkowy klimat. Uznałam, że z samą gazetą do kasy, to jak z pustymi rękami, więc wzięłam jeszcze kisiel. Lubię, mam ochotę, pomyślałam, na pewno się nie zmarnuje. I tak przygotowana pognałam pędem do kasy. Oczywiście wybrałam najdłuższą kolejkę, ale jakimś cudem nawet ta najdłuższa nie była taka długa jakbym chciała. Na szczęście przede mną stał pan po pięćdziesiątce, więc z dumą położyłam na taśmie TEN magazyn. I kisiel. Reakcja współtowarzysza kolejkowej niedoli? Bardzo zbliżona do oczekiwanej. Matko i córko! Jak ten mężczyzna się nagimnastykował, żeby pooglądać udko okładkowej gwiazdy. Dobra rada, jeśli wydaje Wam się, że ciałem okazujecie absolutną obojętność, to wcale nie oznacza, że wszyscy dookoła nie zauważają waszego rozbieżnego zeza. Zauważają, przykro mi. Reakcja była prawie wymarzona, ale ja stałam ostatnia w kolejce, więc musiałam szybko coś wymyślić. Woda! Przecież piję wodę, na pewno się nie zmarnuje! Zwinęłam manatki i pobiegłam po jedną butelkę, mijając przy tym świeży narybek w postaci kilku nastolatków, szczęśliwych, że zwolniłam im miejsce w kolejce. No cóż ja najszczęśliwsza nie byłam, bo właśnie przegapiłam idealny materiał badawczy, ale trudno. Druga wpadka, to jeszcze nie koniec świata. Z Playboyem, kisielem i butelką wody wbiłam w następną kolejkę. Niestety tym razem trafiłam na kobietę po czterdziestce. Nie to, żebym dyskryminowała kogoś na podstawie jego wieku, ale to była kobieta. Mogła uznać, że kupuję dla chłopaka/męża/kochanka etc. i się zdziwić. Ewentualnie mogła też się oburzyć, że młodej dziewczynie nie przystoi pokazywać się z takim magazynem. Takich obserwacji raczej nie potrzebowałam, ale okazało się, że kobieta jest jednak conajmniej dziwna. Pamiętacie filmik o różnicach między kobiecym i męskim mózgiem „A Tale of Two Brains”? Przy kasie przekonałam się, że istnieje na świecie przynajmniej jedna kobieta, która zamiast połączeń nerwowych ma w głowie pudełka i używa ich niczym rasowy mężczyzna. Skupiła się na swoich zakupach i prawdopodobnie na brakującej, nie wiem, sałacie na przykład, w związku z czym na moje zakupy nie rzuciła nawet okiem. Dotknęło mnie to do głębi i doszłam do wniosku, że ta kolejka zdecydowanie nie jest dla mnie. Pomyślałam więc o jakichś czekoladowych batonikach na poprawę humoru, więc kolejny raz przeparadowałam przez pół sklepu z TYM magazynem, kisielem i butelką wody. Niestety wyciągając rękę po dużą czekoladę, bo batonik to za mało, zdałam sobie sprawę, że nie wiem ile mam pieniędzy na swoim koncie. A że jego zawartość zazwyczaj dąży do zera, wolałam nie ryzykować i grzecznie wróciłam do kasy. Nie minęło dziesięć sekund, a za mną pojawił się mężczyzna koło trzydziestki. Widziałam jego zdziwienie, kiedy zorientował się co leży na taśmie. Spojrzał na mnie i wrócił do oglądania, sama nie wiem czy apetycznego, udka Anety Zając. Przyglądał się dość długo, a potem znowu przeniósł wzrok na mnie. Nie zastanawiając się zbyt długo „odwzajemniłam jego spojrzenie”, a młodemu mężczyźnie koło trzydziestki wyrosły na policzkach dwa krwiste buraczki.

Ze sklepu wychodziłam w stu procentach zaspokojona wynikiem przeprowadzonego badania. W jednej ręce trzymałam Playboya, w drugiej wodę i kisiel, a w głowie rysował się już obraz pełnego przygłupawych, ale zabawnych jednocześnie eksperymentów, paru szalonych decyzji, dużej ilości nowych pomysłów i spodni przynajmniej o rozmiar mniejszych (no przecież nie kupiłam tej czekolady, tak?). Zadowolona wróciłam do domu, zrobiłam sobie kawę, przeczytałam kilka ciekawych artykułów z mojego świeżo kupionego magazynu, a później poszłam się przygotowywać do powitania nadchodzącego wielkimi krokami Nowego Roku. I dopiero nad ranem, kiedy kładłam się spać, zdałam sobie sprawę, że nie ma ludzi nieomylnych, a ja, przez robienie ludziom głupich żartów podczas zakupów, mogłam zafundować sobie rok stania w kolejkach. Ehh… za dwanaście miesięcy dam Wam znać czy nadaję się na wiedźmę.

Wesołego Nowego Roku!



fot. s632.photobucket.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz