czwartek, 3 lipca 2014

WAKACJE: OBÓZ PRZETRWANIA

Wiele razy i wielu ludzi namawiało mnie na wakacje pod namiotem. W końcu tym namowom uległam. Rozbiłam namiot na podwórku i spędziłam w nim całe osiem godzin. Prawie się udusiłam, więc nie musicie zgadywać, że do fanów tego typu wypadów nie należę.


Ten, kto czytał post o pakowaniu bagaży, prawdopodobnie zauważył, że nie jestem fanką planowania, układania, dobierania ubrań i skrupulatnego przygotowywania się do jakiejkolwiek wyprawy. Oczywiście robię sobie listę potrzebnych rzeczy, żeby przypadkiem czegoś nie zapomnieć, co i tak mi się od lat zdarza, ale zdecydowanie wolę swoją starą metodę „na wariata”. Poza tym nasłuchałam się opowieści znajomych jak to im zalało namioty, rodziców jak smażyli się przez tydzień na środku pola namiotowego, a kiedy w końcu przenieśli się do lasu, prawie zjadły ich komary. Wszyscy, którzy opowiadali mi swoje kempingowe historie, byli prawie tak podekscytowani jak ja, w środku zaciekłej dyskusji i prawdopodobnie dlatego postanowiłam się przekonać jak to jest. Osobom, które mają klaustrofobię, fobię mycia rąk albo czegoś innego, fioła na punkcie czystej żywności albo tym, którzy boją się pająków, robaków, jaszczurek, etc. szczerze odradzam wakacje pod namiotem. Ale ponieważ doskonale wiem, że każdy ma ulubione sposoby na spędzanie urlopu nie pominę więc tych, którzy kochają spartańskie warunki.

Klamoty niezbędne

Przy wyprawie na pole namiotowe szczególnie ważna jest dobra lista rzeczy do zabrania. Bagaż bowiem nie jest już tylko walizką, której waga jest ograniczona rygorystycznymi limitami. Wytrzymały duży plecak, który podobno jest w tym przypadku najlepszym wyborem, musi pomieścić nie tylko ubrania, bieliznę czy buty, ale także jedzenie i bardzo potrzebne turyście sprzęty. Oczywiście nie można też zapomnieć o samym namiocie, śpiworach i karimatach. Osoby, które wolą spać na dmuchanych materacach muszą się też zaopatrzyć w jakąś pompkę i taśmy, dzięki którym zakleją dziury (w materacu), jeśli zajdzie taka potrzeba. W razie ulewy przyda się też duża folia – może być taka, jaką zabezpiecza się meble i podłogi podczas malowania – żeby namiot Wam nie zmókł. Skoro jesteśmy już przy mokrych sprawach, postarajcie się postawić namiot jak najdalej od rzeki czy jeziora, poza tym im wyżej tym lepiej (pomijając momenty, kiedy rozpęta się burza). Prawie bym zapomniała o tych wszystkich linkach do mocowania namiotu i młotku do wbicia kołków. To ustrojstwo też trzeba spakować. Poza tym jeszcze scyzoryk, latarka, sznurek i „żabki” do suszenia prania, zapalniczka/zapałki, worki na śmieci i ewentualnie nożyczki. Miseczki, garnek, patelnia, przenośna kuchenka/grill (+węgiel/brykiet czy coś), sztućce, deska do krojenia, płyn do mycia naczyń i termos. Później jeszcze coś do jedzenia, najlepiej konserwy czy dania „w 5 minut” i jakieś przyprawy. Oprócz podstawowych ubrań trzeba wziąć też zestaw zapasowy, bo nigdy nie wiecie ile Wam ukradną, ewentualnie jak długo będą się suszyć te uprane dzień wcześniej. I najważniejsze! Apteczka w wersji „Ful-wypas”. Oczywiście można jeszcze ze sobą zabrać parę książek parasolkę i parasol podwórkowy, karty, piłki i składane krzesełka. I koniecznie duży zapas czegoś przeciwko komarom.

Generalnie pakujecie do plecaka pół domu i jedziecie na dwa tygodnie tanich wakacji „Spartańskie All Inclusive”. Żadne, nawet bankrutujące, biuro podróży nie zapewni Wam takich wrażeń jak urlop pod namiotem z nutą kapryśnej, polskiej pogody.

Co wybierzesz?

Prawda jest taka, że niewielu Polaków decyduje się na taki rodzaj wakacji, bo chociaż namiot zapewnia większą swobodę i gwarantuje niższe koszty, to ludzie nadal mają wrażenie, że brak komfortu zniszczy im całą frajdę z urlopu. Weterani pewnie potwierdzą, że warunki na polach namiotowych ciągle się poprawiają, a nowe technologie sprawiają, że namiot nie przecieka już tak jak kiedyś. Mimo wszystko mam wrażenie, że większość naszych rodaków prędzej wydałaby miesięczną pensję na coś, co nazywa się obozem przetrwania z parkiem linowym obok, co tak naprawdę wygląda prawie tak samo jak tanie wakacje pod namiotem. W prawdzie bez tego małpiego gaju dla dużych dzieci, ale z masą innych przeszkód do pokonania. Przyznam się bez bicia, że sama też bym pewnie, głupia, wydała całą pensję na obóz (taka lansiarska nazwa). Na szczęście póki co jestem „bezetatowa”, więc nie mam dylematów na co wydać swoje ciężko zarobione pieniądze.

fot. www.yourmomhatesthis.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz