Ja
nie wiem co to się dzieje. Niby jest wesoło, bo ludzie się spotykają, spacerują
razem, może nawet będą z tego kiedyś jakieś dzieci. W sumie to KOD można uznać
tak trochę za swatkę, a rząd za ojca chrzestnego z twarzą matki, który już się
zgodził na pełnienie tej znaczącej funkcji i nie wiedząc jak ogarnąć sprawę
chwali się, że on już do to pińcet".
Od jakiegoś czasu polityki prawie nie
obserwuję, bo i po co się w sumie denerwować. Jakby człowiek miał mało spraw na
głowie. Jakiś czas temu powiedziałam sobie, że o tym cyrku, nie ważne co, jak,
gdzie i kiedy, już pisać nie będę, ale znowu mnie naszło. I chciałabym
powiedzieć, że jednak będzie inaczej, bo od d… strony, ale to z o czym Wam
dzisiaj napiszę z układem trawiennym ma mało wspólnego.
Jakkolwiek rozumiem spacery, bo zdrowe,
bo można się dotlenić, ludzi poznać, trochę z nimi pobyć. Nawet można bratnią
duszę znaleźć, bo idzie się zawsze z tymi, z którymi się człowiek zgadza (z
naprawdę nielicznymi wyjątkami). No generalnie same plusy. Kto by się tam
przejmował, że jakiś korek, że drogi powyłączane z ruchu, że znasz tylko jedną
linię, którą zawsze wszędzie dojeżdżasz, a tu niespodzianka, zmienili trasę. Ja
pomijam niedogodności, bo w trudnym okresie to się człowiek, nawet najbardziej
oporny, dostosować jakoś potrafi. Później z marszu, do kościoła. No na nogach,
bo tak w miarę ogarniasz okolicę. Tak na marginesie mnie na przykład
komunikacja miejsca z całego serca nienawidzi, co trochę wysiadam i nie wiem, „w
którą stronę teraz? Do cholery!”. Dobra, jesteśmy już w tym kościele, też
spacerujesz, jak nie po komunię, to out, bo Ci się kazanie nie spodobało. No ja
powiem, że nie jeden raz chciałam wychodzić. Generalnie jakoś często nie bywam,
ale w tym roku przeszłam samą siebie. Taka Wielkanoc się ostatnio zdarzyła, no
i jak zwykle poszłam w niedzielę z ludźmi sobie pośpiewać. Ale uwaga! Poszłam też
w poniedziałek. Pośpiewałam, ale woda mnie nie dosięgła, toteż panowie
spokojnie, żadnych miłości ze mną nie będzie. Tak mi się spodobało, że zostałam
na następną niedzielę w rodzinnej miejscowości i znowu wybrałam się na grupowe
śpiewanie. Po pierwsze wszystkie dzieci z moich stron mają ADHD, co do jednego!
Po drugie jeszcze zanim wszystko się zaczęło byłam przerażona, że przegięłam z
frekwencją, bo zobaczyłam księdza od kazań „politico, wolno, nie wolno, koniec”.
Do ambony na szczęście podszedł inny, a czytał list tak wyraźnie, że
zrozumiałam tylko „zbudowali (coś tam, coś tam) dla kobiet w ciąży”. Jakoś się
więc złożyło, że nawet nie miałam ochoty wychodzić. Śpiewałam do końca.
Dopiero, kiedy wróciłam do domu i odpaliłam TV okazało się co to właściwie był
za list. Wniosek: TV to zło. I co ja teraz pocznę, jak od tylu lat myślę, że
tylko do dziennikarstwa się względnie nadaję? Czytelnictwo w Polsce poleciało,
telewizji albo nikt nie wierzy albo nie chcą jej oglądać, bo samo zło, jak nie
samo medium, to wiadomości w kółko złe. Radia słuchają głównie w samochodzie,
ale w sumie nie trzeba pokazywać twarzy, a i można fajnie spędzać czas z
fajnymi ludźmi, puszczając innym ludziom, którym masz za fajnych, bo słuchają
Twojej audycji, fajną muzykę. Trudno, rzucam pisanie, rzucam marzenia o
reporterskiej karierze w TV, idę do radia! Nie będę musiała robić codziennie
makijażu, w robocie w końcu się przyzwyczają.
Skoro już jesteśmy przy pokazywaniu
twarzy i szeroko pojętym pokazywaniu siebie i swojego życia, to muszę przyznać,
że oprócz funkcjonowania komunikacji miejskiej nie ogarniam jeszcze
uzewnętrzniania się niektórych Pań. Generalnie rzecz ujmując rozumiem powagę
sytuacji, bo sama nie chciałabym, żeby ktoś mi nakazywał:
„Tej
ciąży nie usuniesz. Co więcej, mam gdzieś, że możesz nie masz szans jej donosić,
że istnieje pięćdziesiąt procent szans, że ani Ty, ani dziecko, a że Ty
przeżyjesz to już tylko dziesięć. Jednak nadal niczego usuwać nie będziesz, bo
takie prawo.”
Jednak nie
umiałabym pisać w komentarzach na jednym z portali społecznościowych o swojej
menstruacji i cyklu w ogóle. Tutaj mogę sobie pozwolić na uwagę w stylu „Życzę
powodzenia wszystkim, którzy chcą uporządkować mnie i mój cykl”, ale to tylko
dlatego, że przeczyta ten wpis maksymalnie jakieś dwadzieścia osób, a nie jak w
przypadku fanpage’a pani premier ponad sto trzydzieści tysięcy zupełnie
przypadkowych ludzi. Wszystko tylko po to, żeby kogoś strollować. No spoko,
wieszak to i bym może wysłała, jakbym jakiś miała na zbyciu. Ale u mnie na
bogato, same drewniane i przewiązane różową kokardeczką. Nie mam dzieci, to
żeby zabić czas wiążę sobie kokardki na wieszakach, a co! Dobra, a teraz na
poważnie. Jakbym miała fantazję i kilka promili alkoholu we krwi, to może bym
opisała swoją menstruację, ale na trzeźwo nawet swojemu facetowi nie zrobiłabym
czegoś takiego. Od razu spróbuję odeprzeć argument, że wstydzę się własnego
ciała. Nie, powiem jeszcze, że się go nie brzydzę, ale gdzieś tutaj jest moja
bariera prywatności. Tutaj mam też barierę poczucia cudzej przestrzeni
osobistej. Ludzie powiedzą, że przecież nikt tego czytać nie musi, otóż
przeczytają Wasi znajomi. Jedni przyklasną i pogratulują odwagi, drudzy poczują
mdłości, a jeszcze inni sami nie będą wiedzieli co z tym zrobić.
Jakkolwiek
czuję się zniesmaczona niektórymi opisami, tak cieszę się, że mamy w naszym
kraju wyzwolone kobiety, które nie mają oporów przed pokazywaniem czegoś, co w
sumie jest normalne i ludzkie. Jeszcze kilka słów odnośnie tego co ludzie
mówią. Gowin powiedział ostatnio coś o wahadle, że jak wychyli się w jedną
stronę, to będzie się też musiało wychylić w drugą i powinno się być ostrożnym.
Nie ważne w jakim kontekście mówił o tym wahadle, nadaje się na przestrogę w
chyba każdej kryzysowej sytuacji. Pewna Pani, która wychodziła z kościoła po
niedzielnej mszy, zapytana o zdanie na temat czytanego tego dnia listu, określiła
kobietę mianem „sejfu Pana Boga”. Z perspektywy kościoła super sprawa,
stanowisko wysokiego szczebla, wprawdzie praca zlecenie, trochę taka umowa
śmieciowa, ale stołek jednak jest*. Z perspektywy kobiety, przegrana sprawa.
Kolejny raz określana jest jako przedmiot, niejako tymczasowa przechowalnia dla
nienarodzonego dziecka.
Dorosłam też
ostatnio do postrzegania tych słów, za pewnego rodzaju normę, coś naturalnego,
co zawsze było jest i będzie:
„Zawsze
znajdą się Eskimosi, którzy wypracują dla mieszkańców Konga wskazówki
zachowania się w czas olbrzymich upałów.”
Stanisław
Jerzy Lec (Myśli nieuczesane)
Słuchajcie no
moje stare Kinderosy, ja za młoda jestem, żeby Wam mówić co i jak, chociaż
doświadczenie w posiadaniu swojego zdania mam duże. Mama mówi, że zdobywam je całkiem
skutecznie od drugiego roku życia. No i dzisiaj mnie jakoś tak natchnęło. I bum.
I jest tekst. Podsumowując: różne akcje są super, ale skoro już się tak
nawzajem uświadamiamy, to ja tu z dobrą radą szczególnie dla Panów. Trudny
okres jest przez jakiejś dwie trzecie miesiąca. Kulminację u każdej damy macie w
innym czasie, więc musicie być jak ornitolodzy obserwujący rzadkie gatunki –
bardzo cierpliwi i ostrożni. Kilka innych tipów? Przede wszystkim jesteśmy
trochę jak Chloe tylko mniej zabawne:
I uwierzcie mi,
cieszcie się, że takie rzeczy dzieją się w dziewięćdziesięciu dziewięciu
procentach jedynie w kobiecych głowach.
Poza tym
kupcie swojej damie JEJ ulubione słodycze (dbacie o jej potrzeby i nie
wypominacie słabości) i JEJ ulubione zdrowe „co nieco” (nie namawiacie jej do
złego i staracie się wspierać nawet w trudnych chwilach), dodatkowo miejcie w
zanadrzu telefony do sushi baru, pizzerii, restauracji tajskiej i
staropolskiej. No i generalnie uważajcie, żeby Wam się wahadło za bardzo nie
wychyliło, bo wszystko może być użyte przeciwko Wam. Stay tuned! #trudnyokres
P.S. W historii
bloga pojawiły się już (chyba dwa) wcześniej wpisy odnoszące się bezpośrednio
do polityki, więc niektórzy znają moje poglądy. Nie zmieniłam ich jeszcze i
raczej się nie zanosi, niemniej jednak, choć obecna sytuacja polityczna w
Polsce jest bardzo inspirująca nie tylko do pisania, ale wszelkich przejawów
kreatywności, nie mam zamiaru przekonywać nikogo do swoich poglądów
politycznych. Po pierwsze ten blog nigdy nie miał być jakąś tubą propagandową,
po drugie nie widzę sensu w pobudzaniu ludzi do kłótni, skoro chciałam na blogu
dyskusji a) z humorem i b) merytorycznej.
*Nie ma w tym
zdaniu nic lekceważącego, jest trochę ironii, żeby było zabawniej. Na poważnie
uważam, że z perspektywy kościoła to całkiem zgrabne i fajne określenie. (Mam
nadzieję, że robię z siebie niedorozwiniętą wariatkę tłumacząc komuś, że jest w nim coś z
ironii).
Źródła:
cdn4.gurl.com
tribzap2it.files.wordpress.com
tumblr.com
tumblr.com
uproxx.files.wordpress.com
tumblr.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz