Znowu
mamy okres świąteczny i po raz kolejny do naszych domów zjedzie się masa ludzi
tylko po to, żeby najeść się do syta i sprzedać sobie najnowsze plotki. Siedząc
przy rodzinnym, bogato zastawionym stole, jak na przyzwoitych Polaków
przystało, zdążymy się też tysiąc razy pokłócić.
Święta to czas
bardzo wyjątkowy i wszyscy o tym doskonale wiemy. Jednak chyba nie do końca
zdajemy sobie właściwie sprawę z powodu tej wyjątkowości. Zakładając, że w
samej Polsce żyje cała masa niewierzących, niepraktykujących, bądź zwyczajnie
ludzi, którzy „ogólnopolskich” świąt nie obchodzą ze względu na inne wyznanie,
zaskakująco chętnie w ogóle świętujemy. Sama do kościoła chodzę jak mi się
przypomni, chociaż ostatnio muszę przyznać, że chyba pamięć mi się poprawiła.
Ten szczegółowo odnotowany przez tak zwaną starszyznę, będzie powodem do zadumy
i zachwytu babć nad moją jakże skromną osobą. Rodzice pewnie ucieszyliby się,
że pamięć mi wraca, bo przecież studia, praca, życie, pasowałoby się ogarnąć.
Ale miało być o wyjątkowości.
Ano moi
drodzy, po pierwsze okres przedświąteczny. To taki magiczny czas, kiedy
jesteśmy w stanie zmarnować kilka dni cennego urlopu tylko po to, żeby upocić
się i zaryzykować zdrowie, w celu mycia okien. Poświęcamy też (kobiety) swoje
hodowane i pielęgnowane miesiącami paznokcie tylko po to, żeby goście myśleli,
że nasz dom to sterylne laboratorium NASA. Mordujemy się w kuchni i wydajemy
fortunę na składniki, żeby tylko rodzina nie pomyślała, że nas nie stać albo
jeszcze ciekawiej, że nie mamy o gotowaniu i pieczeniu zielonego pojęcia. To
akurat szczególnie tyczy się ukochanych ciotek.
Wreszcie same
święta. Szczególne, bo to właśnie w tym okresie jesteśmy w stanie znieść
praktycznie wszystko, żeby tylko ten jakże cudowny okres skończył się szybciej
niż owocowe TicTac’i. Wyjątkowo spokojnie znosimy więc dzieci, które palcują
nasze wypolerowane szyby, bo zobaczyły właśnie znienawidzone przez nas gołębie
sąsiada-zrzędy. Znosimy narzekania kuzynostwa na politykę, kościół, ZUS, IPN,
NIK, PIP, MON, służbę zdrowia, sanepidy, urzędników, sąsiadów, wrednych kolegów
z pracy, wymagających szefów i na to, że wszyscy mają dobrze, tylko oni tak
bardzo poszkodowani. Nagle, na ten szczególny świąteczny czas jesteś w stanie
przykleić sobie prawie naturalny uśmiech i szeroko eksponując swoje uzębienie,
żartobliwie odpowiadać na kolejne pytania ciotek o Twój stan cywilny. Wszystkim
przyznajesz rację, chociaż jej nie mają. Bierzesz kolejną tabletkę
przeciwbólową, bo nie widzisz już sensu w grzecznych prośbach o ściszenie
głosu. Opowiadasz o swojej super pracy, która w cale taka super nie jest, ale
przynajmniej jesteś w stanie utrzymać się na niezłym poziomie. Zapomniałam,
tego nie mówisz, bo będą chcieli pożyczać. Później jeszcze opowiadasz, że Twój
sąsiad kupił sobie właśnie szczeniaka i jesteś troszeczkę niewyspany, bo psiak
nie przyzwyczaił się jeszcze do nowego lokum, ale cały czas się uśmiechasz. I
tak dalej, i tak dalej. W pewnym momencie zastanawiasz się też czy wuj
spokojnie pykający fajkę, gdzieś w kącie pokoju bardziej jest dla Ciebie wzorem
zachowania spokoju w okresie wojny czy może źródłem frustracji, bo tytoń z jego
ukochanej fajeczki śmierdzi tak niemiłosiernie, że masz ochotę zwrócić
trzydaniowy obiad i deser z czterech ciast. Wybierasz oczywiście podziw nad
wewnętrznym spokojem wujaszka, bo obie łazienki w Twoim domu są już zajęte. Jednak
to właśnie ten postawny mężczyzna z beczką zamiast brzucha i wąsem, który
zawsze wchodzi do mieszkania pierwszy, wydaje się być najlepszym świątecznym
gościem ze wszystkich możliwych. Po dziesięcioleciach spędzonych ze swoją wciąż
ujadającą żoneczką, dziećmi, które milion razy wywinęły mu numery, koło których
ciężko przejść obojętnie, szczególnie rodzicowi i upierdliwymi sąsiadami, ma wszystko
gdzieś i woli pozostać w cieniu całej rodziny, żeby tylko ktoś nie zadał mu
pytania. Poprosi czasem o gazetę z zeszłego tygodnia albo zapyta o jakąś
wciągającą książkę. Nigdy nie poprosi o album rodzinny, ani nie zapyta się o
szczegóły z Twojego życia, bo jeszcze ktoś chciałby razem z nim obejrzeć
zdjęcia albo podyskutować o istocie życiowych wyborów. Nie, wuj będzie sobie
cicho siedział przez cały dzień gdzieś w kącie, pójdzie spać pierwszy i
pierwszy wstanie, coby szybciutko wrócić do siebie. Wszystko wskazuje na to, że
wujek pykający spokojnie fajkę jest najfajniejszym członkiem naszej rodziny. No
ale ta fajka.
Najfajniejsza
moi drodzy to jest dieta. Jest trochę jak córka, która w ogóle nas nie słucha,
ciągle robi nam na złość i zabiera wszelką wolność. Alkohol? Zło. Fast food?
Zło. Słodycze? Zło. No jak z dzieckiem. Nic nie możesz, ale i tak musisz się
dobrze bawić. Z tą różnicą, że o dziecko martwisz się bez przerwy. Dieta
natomiast w każde święta i przy okazji byle imprezy mówi: „Kochanie, ja sobie
teraz skoczę na wakacje. Ty się o mnie nie martw, ja wrócę jak tylko
zadzwonisz, że mnie potrzebujesz. Bo w końcu to ja dla Ciebie jestem, a nie Ty
dla mnie.” No i ona na te święta sobie wyjeżdża na Karaiby na przykład i tam
sobie podziwia państwa Fit-Wytrwałych i myśli sobie: „Ja to mam w życiu pod
górkę jednak. Cholera. No ale co ja zrobię, taka robota. Zachciało mi się wyzwań,
to proszę bardzo.” I trochę jest biedna, bo tylko kot ją rozumie, ale ona jest
z tych twardych i wraca z podniesioną głową zaraz po świętach, chociaż dobrze
wie, że nikt jej nie lubi.
Dieta jest
trochę jak członek rodziny. Mówimy o niej prawie codziennie. Kiedy wraca z
wakacji, to opowiadamy jak o dziecku, które wygrało olimpiadę na szczeblu
ogólnokrajowym. Podczas świąt o niej zapominamy, bo sprzątanie, bo goście, bo
znowu sprzątanie. Jak nie pomaga, to niech chociaż nie przeszkadza. No i dieta
uprzejmie nie przeszkadza, tylko później jak już wraca po świętach, to łapie
się za głowę. Ty ciągle jeszcze wierzysz, że te interwały z wałkiem nad ciastem
na makaron do rosołu, nadal spalają znienawidzone wałeczki z poprzednich świąt.
Nawet o myciu okien sprzed pięciu dni tak myślisz. Ale najlepsze jest to, że
wierzysz w moc sprzątania po swojej rodzinie, która zadowolona i najedzona
wróci po świętach do siebie. Wierzysz, że zmywając zaschnięty tłuszcz ruchem
okrężnym zgodnie z ruchem wskazówek zegara wyrobisz sobie triceps, a w odwrotną
stronę biceps. Żeby nie niszczyć wyjątkowości świąt wierzysz, że ten jeden raz
wystarczy Ci do wakacji.
Pamiętaj
tylko, że w wakacje nie będzie już czasu na zrzucanie masy, wtedy będziemy
zrzucać już tylko ubrania, oby z radością i samozachwytem. Zdrowym oczywiście,
trochę bardziej niż świąteczne dania.
fot.: wallfon.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz