„To
przypomina strych (…) Przechowujesz tam swoje rzeczy, ale ktoś bez przerwy
wrzuca na wierch koc i puste pudła, tak, że nie możesz znaleźć tego, czego
szukasz.”
Teoretycznie nie powinnam zaczynać
zapowiedzi czy recenzji od cytatu, ale stało się. Nie mogłam inaczej, bo to
właśnie ten fragment jest centrum całej pozycji. Nie żadna Lillian i jej
restauracja tylko Isabelle i jej choroba, przynajmniej dla mnie. Może i większość
bohaterów książki, napisanej przez Ericę Bauermeister, poznali się u Lillian,
ale tak naprawdę przedstawiana w blurbie, jako specjalistka od łączenia smaków
i ludzi, główna bohaterka wcale główną nie jest. Każda z przedstawionych tutaj
postaci jest uprawniona do posiadania tego zaszczytnego tytułu. Wszyscy są na
równi, historie każdej osoby przedstawiane są bardzo szczegółowo, nawet żona
Ala, która na kursie gotowania u Lillian wcale nie była ani też nie pracuje w
jej restauracji. Chociaż wszystkie osoby w jakiś sposób się ze sobą łączą, to
każdy rozdział jest osobną opowieścią o życiu czy przeciwnościach losu, z
jakimi bohaterowie muszą sobie radzić na co dzień. Sytuacje się zazębiają,
jeden wpada na drugiego, a wszystko to doprawione zostało nazwami potraw, z
którymi pierwszy raz spotkałam się właśnie w tej książce. Nie będę ukrywać, że
wybitną kucharką nie jestem, tak samo jak na wielkich miłośników wcale nie
wychodzą bohaterowie „Sztuki łączenia”. Gotowania jest niewiele, a książka
jakkolwiek ciepła, nie należy raczej do zabawnych. Zdecydowanie lepiej pasuje
tu słowo „wzruszająca”. Nie jestem osobą płaczącą nad książkami, może dlatego,
że osobiście wolę kryminały albo czarny humor połączony z abstrakcją, ale tym
razem uroniłam jedną malutką łezkę. Może Wam się wydawać, że książka mi się nie
podoba, że jest do bani. Zapewniam, że dla wszystkich, którzy za ckliwymi
historyjkami delikatnie mówiąc nie przepadają, taka właśnie będzie. Jednak
muszę jej przyznać, że ma w sobie coś ujmującego, a poza tym nie jest droga
(kupiłam ją za 14,90 zł w Empiku), nie pożera zbyt dużo czasu (połknęłam ją w
jeden wieczór), jest mała i ma dość dużą czcionkę. Ma więc nie tylko walory w
postaci poruszających historii, ale też zalety czysto techniczne.
Gdybym miała ją oceniać w jakiejś skali
z pewnością nie uplasowałaby się szczególnie wysoko, ale szczerze mogę ją polecić
jako babską pozycję na plażę. Jest mała i lekka, więc nie zgarnie Wam ani dużo
miejsca ani cennych kilogramów bagażu. Litery nie będą się zlewać pod wpływem
promieni słonecznych, a wyraźnie zaznaczone akapity pozwolą na częste
przystanki w lekturze, kiedy znajomi zaciągną Was do morza albo jakiś
przystojniak poprosi o podanie piłki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz