wtorek, 1 lipca 2014

"Z MOIM SYNEM NA FEJSIE" - RECENZJA

Wieki temu czytałam tę książkę, ale przepuścić okazji nie mogę i trzy grosze o niej od siebie w tą internetową, dawno zamkniętą dyskusję, wtrącę. Chora bym chodziła jakbym się nie wypowiedziała, bo to ważna dla mnie lektura, odkąd na rynku ukazać się raczyła.

Mniej więcej w takim języku wypowiada się autorka listów z zaświatów, czyli matka Janusza Leona Wiśniewskiego. Przestawiony szyk zdania nie jednemu spędził sen z powiek i przyprawił o białą gorączkę, bo wyrzucił pieniądze w błoto. Książka rzeczywiście do najłatwiejszych w czytaniu nie należy, ale kiedy już złapiemy rytm Ireny Wiśniewskiej, kartki zaczynają przewracać się same. Fakt, że kobieta trafiła po śmierci do piekła przyciąga potencjalnych czytelników, bo przecież nie jeden jest ciekaw jak ono wygląda. Ja prawie zawsze robiłam wszystko, żeby trafić po zakończeniu mojego żywota do piekła, bo uważałam, że w niebie będzie nudno i prawdopodobnie tam zmarznę (z pewnością chodzi tu o kolorystykę), ale po przeczytaniu tej książki uznałam, że nie ma dla mnie innej opcji, bo takiej imprezy nie można przepuścić. Wcale nie chodzi mi tutaj o wspomniane na samym początku urodziny Hitlera, ale przede wszystkim o plejadę artystów i słynnych naukowców, którzy trafili razem z główną bohaterką książki w miejsce wykazujące cechy co najmniej intrygujące. Pamiętam, że kiedy miałam już za sobą połowę książki zdałam sobie sprawę, że czuję się silnie związana z panią Ireną. Kobieta jest tak samo gadatliwa jak ja i z równą intensywnością miesza wątki podczas wszelkich rozmów. Skakanie z tematu na temat, to moja specjalność, ale w wypadku tej książki siedziałam albo podpięta do internetu albo z zeszytem i ołówkiem obok. JLW wplótł bowiem w swoją nietypową powieść tyle naukowych (i nie tylko) informacji, tyle nieznanych mi wcześniej nazwisk (albo znanych na zasadzie „coś słyszałam”), że musiałam uzupełniać wiedzę co jakiś czas, żeby moja głowa nie eksplodowała od znaków zapytania. Wiśniewski zrobił to jednak całkiem sprawnie. Czytelnik nie czuje się głupi czytając o czymś po raz pierwszy, bo przecież pani Irena też tylko o czymś słyszała, ale czasem tego kompletnie swoim rozumem nie pojmuje.

Główna bohaterka bardzo trafnie jednak spostrzega, że Diabeł ma lepszy PR od Pana Boga, czy Jezusa, już dokładnie nie pamiętam, którego z nich wymieniła. Jej wypowiedzi sprawiają, że książka robi wrażenie nieco feministycznej:

„ADAŚ nie wykazywał męskiej dojrzałości, ani opanowania. Napalonym burakiem był swoją drogą. Nawet wąż z nim rozmawiać nie chciał. Wolał z Ewą rozmawiać, bo inteligentniejszą istotą się wydawała. Ewa jest pierwszą feministką. To ona podejmuje niezależne decyzje za całą ludzkość. Jest autonomiczna”


Bardzo chciałabym polecić tę książkę każdemu, ale niestety nie mogę. Wiele osób próbowałam do tej pozycji przekonać, ale nieliczni podejmowali wyzwanie i kończyli je sukcesem. Książka może wydawać się skrajnie antyreligijna czy zbyt rozwiązła seksualnie, chociaż osobiście uważam, ze istnieją bardziej rozwiązłe (nie, nie mówię tu o „50 twarzach Greya”, bo jeszcze tego nie przeczytałam). W każdym razie zachęcam do podjęcia wyzwania, bo moim zdaniem warto. Zachęcam nawet tych, którzy nie mają dystansu do swojej religijności czy zasad moralnych, bo choć przez większość książki ciśnienie będzie utrzymywać się na wysokim poziomie, to na końcu przekonają się, że dla pani Ireny wcale nie piekło jest najważniejsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz