Wieki
temu czytałam tę książkę, ale przepuścić okazji nie mogę i trzy grosze o niej
od siebie w tą internetową, dawno zamkniętą dyskusję, wtrącę. Chora bym
chodziła jakbym się nie wypowiedziała, bo to ważna dla mnie lektura, odkąd na
rynku ukazać się raczyła.
Mniej więcej w takim języku wypowiada
się autorka listów z zaświatów, czyli matka Janusza Leona Wiśniewskiego.
Przestawiony szyk zdania nie jednemu spędził sen z powiek i przyprawił o białą
gorączkę, bo wyrzucił pieniądze w błoto. Książka rzeczywiście do
najłatwiejszych w czytaniu nie należy, ale kiedy już złapiemy rytm Ireny
Wiśniewskiej, kartki zaczynają przewracać się same. Fakt, że kobieta trafiła po
śmierci do piekła przyciąga potencjalnych czytelników, bo przecież nie jeden
jest ciekaw jak ono wygląda. Ja prawie zawsze robiłam wszystko, żeby trafić po
zakończeniu mojego żywota do piekła, bo uważałam, że w niebie będzie nudno i
prawdopodobnie tam zmarznę (z pewnością chodzi tu o kolorystykę), ale po
przeczytaniu tej książki uznałam, że nie ma dla mnie innej opcji, bo takiej
imprezy nie można przepuścić. Wcale nie chodzi mi tutaj o wspomniane na samym
początku urodziny Hitlera, ale przede wszystkim o plejadę artystów i słynnych
naukowców, którzy trafili razem z główną bohaterką książki w miejsce wykazujące
cechy co najmniej intrygujące. Pamiętam, że kiedy miałam już za sobą połowę
książki zdałam sobie sprawę, że czuję się silnie związana z panią Ireną.
Kobieta jest tak samo gadatliwa jak ja i z równą intensywnością miesza wątki
podczas wszelkich rozmów. Skakanie z tematu na temat, to moja specjalność, ale
w wypadku tej książki siedziałam albo podpięta do internetu albo z zeszytem i
ołówkiem obok. JLW wplótł bowiem w swoją nietypową powieść tyle naukowych (i
nie tylko) informacji, tyle nieznanych mi wcześniej nazwisk (albo znanych na
zasadzie „coś słyszałam”), że musiałam uzupełniać wiedzę co jakiś czas, żeby
moja głowa nie eksplodowała od znaków zapytania. Wiśniewski zrobił to jednak
całkiem sprawnie. Czytelnik nie czuje się głupi czytając o czymś po raz
pierwszy, bo przecież pani Irena też tylko o czymś słyszała, ale czasem tego
kompletnie swoim rozumem nie pojmuje.
Główna bohaterka bardzo trafnie jednak
spostrzega, że Diabeł ma lepszy PR od Pana Boga, czy Jezusa, już dokładnie nie
pamiętam, którego z nich wymieniła. Jej wypowiedzi sprawiają, że książka
robi wrażenie nieco feministycznej:
„ADAŚ
nie wykazywał męskiej dojrzałości, ani opanowania. Napalonym burakiem był swoją
drogą. Nawet wąż z nim rozmawiać nie chciał. Wolał z Ewą rozmawiać, bo inteligentniejszą
istotą się wydawała. Ewa jest pierwszą feministką. To ona podejmuje niezależne
decyzje za całą ludzkość. Jest autonomiczna”
Bardzo chciałabym polecić tę książkę
każdemu, ale niestety nie mogę. Wiele osób próbowałam do tej pozycji przekonać,
ale nieliczni podejmowali wyzwanie i kończyli je sukcesem. Książka może wydawać
się skrajnie antyreligijna czy zbyt rozwiązła seksualnie, chociaż osobiście
uważam, ze istnieją bardziej rozwiązłe (nie, nie mówię tu o „50 twarzach
Greya”, bo jeszcze tego nie przeczytałam). W każdym razie zachęcam do podjęcia
wyzwania, bo moim zdaniem warto. Zachęcam nawet tych, którzy nie mają dystansu
do swojej religijności czy zasad moralnych, bo choć przez większość książki
ciśnienie będzie utrzymywać się na wysokim poziomie, to na końcu przekonają
się, że dla pani Ireny wcale nie piekło jest najważniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz