Kronika
depresji na hamaku. Popkulturowa ściema. Zapis wewnętrznej emigracji. Naczytałam
się o tej płycie, ale przede wszystkim się jej nasłuchałam.
Maria Peszek ma na swoim koncie trzy
albumy studyjne, ale o ostatnim chyba było najgłośniej. Albo ja akurat wtedy
miałam ostrzej nastawiony radar na muzyczną branżę. W każdym razie o płycie
zrobiło się głośno zanim ktokolwiek usłyszał ją w całości. Wypromować coś dzisiaj
nie jest łatwo, a w wypadku tej płyty zapowiadało się na to, że nie
zostanie ona entuzjastycznie przyjęta, bo promować się na depresję jeszcze u nas
można, ale na depresję spędzoną na hamaku już niekoniecznie. Głosy rozłożyły
się mniej więcej po równo, ale muzyka zdecydowanie się obroniła.
Mieszanka alternatywy rocka i
elektroniki zazwyczaj przypada mi do gustu, więc może jestem w takich
sytuacjach nieco mniej kąśliwa. Jednak zawsze trzeba wszystkiego użyć w
odpowiednich proporcjach i w wypadku tej płyty są one jak zachowane na naprawdę
dobrym poziomie. Cała płyta przypomina trochę huśtawkę emocji, jaka towarzyszy
ludziom cierpiącym m.in. na depresję. W jednej chwili słyszymy wesoły i
rytmiczny kawałek („Padam” czy „Wyścigówka”), żeby za chwilę utonąć w smutku
innych utworów („Zejście awaryjne”, „Żwir”).
Ważną rolę odgrywają też dobrze
dopracowane teksty piosenek, które przedstawiają lęki, frustracje albo opisują
manię, która bywa raz dłuższą, a raz krótszą wycieczką w stronę odrobiny optymizmu.
Peszek w tekstach niektórych piosenek zahacza o kontrowersję („Sorry Polsko”, „Pan
nie jest moim pasterzem”). Tej kontrowersji jest po trosze w wielu naszych rodakach.
Chcemy być wolni, ale nie chcemy w imię tej wolności poświęcać swojego życia.
Wielu z nas, chociaż wierzy i chodziło kiedyś do kościoła (albo nadal chodzi),
często czuje, że to nie Bóg kieruje ich losem. Wielu z nas wcale nie chce tańczyć
jak mu zagrają. Tworzy własne zasady, chociaż wyznacza je, bardziej bądź mniej
świadomie, zgodnie z dekalogiem.
Mało ważne czy jesteśmy dla zasady na „nie”
albo na „tak. Płyta sprzed dwóch lat wciąż jest aktualna i każdy nadal będzie
ją odbierał na swój sposób. Jeden wybieg autorki z przyznaniem się do depresji
uzna za niesmaczną promocję płyty. Drugi zaś odnajdzie zarówno w tym wyznaniu
jak i w zamieszczonych na niej piosenkach kawałek siebie. Ewentualnie poczuje
to, co czuła Maria Peszek, kiedy tworzyła na hamaku kronikę okresu, o którym
pewnie chciałaby na dobre zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz