wtorek, 1 lipca 2014

"JEZUS MARIA PESZEK" - RECENZJA

Kronika depresji na hamaku. Popkulturowa ściema. Zapis wewnętrznej emigracji. Naczytałam się o tej płycie, ale przede wszystkim się jej nasłuchałam.


Maria Peszek ma na swoim koncie trzy albumy studyjne, ale o ostatnim chyba było najgłośniej. Albo ja akurat wtedy miałam ostrzej nastawiony radar na muzyczną branżę. W każdym razie o płycie zrobiło się głośno zanim ktokolwiek usłyszał ją w całości. Wypromować coś dzisiaj nie jest łatwo, a w wypadku tej płyty zapowiadało się na to, że nie zostanie ona entuzjastycznie przyjęta, bo promować się na depresję jeszcze u nas można, ale na depresję spędzoną na hamaku już niekoniecznie. Głosy rozłożyły się mniej więcej po równo, ale muzyka zdecydowanie się obroniła.

Mieszanka alternatywy rocka i elektroniki zazwyczaj przypada mi do gustu, więc może jestem w takich sytuacjach nieco mniej kąśliwa. Jednak zawsze trzeba wszystkiego użyć w odpowiednich proporcjach i w wypadku tej płyty są one jak zachowane na naprawdę dobrym poziomie. Cała płyta przypomina trochę huśtawkę emocji, jaka towarzyszy ludziom cierpiącym m.in. na depresję. W jednej chwili słyszymy wesoły i rytmiczny kawałek („Padam” czy „Wyścigówka”), żeby za chwilę utonąć w smutku innych utworów („Zejście awaryjne”, „Żwir”).

Ważną rolę odgrywają też dobrze dopracowane teksty piosenek, które przedstawiają lęki, frustracje albo opisują manię, która bywa raz dłuższą, a raz krótszą wycieczką w stronę odrobiny optymizmu. Peszek w tekstach niektórych piosenek zahacza o kontrowersję („Sorry Polsko”, „Pan nie jest moim pasterzem”). Tej kontrowersji jest po trosze w wielu naszych rodakach. Chcemy być wolni, ale nie chcemy w imię tej wolności poświęcać swojego życia. Wielu z nas, chociaż wierzy i chodziło kiedyś do kościoła (albo nadal chodzi), często czuje, że to nie Bóg kieruje ich losem. Wielu z nas wcale nie chce tańczyć jak mu zagrają. Tworzy własne zasady, chociaż wyznacza je, bardziej bądź mniej świadomie, zgodnie z dekalogiem.


Mało ważne czy jesteśmy dla zasady na „nie” albo na „tak. Płyta sprzed dwóch lat wciąż jest aktualna i każdy nadal będzie ją odbierał na swój sposób. Jeden wybieg autorki z przyznaniem się do depresji uzna za niesmaczną promocję płyty. Drugi zaś odnajdzie zarówno w tym wyznaniu jak i w zamieszczonych na niej piosenkach kawałek siebie. Ewentualnie poczuje to, co czuła Maria Peszek, kiedy tworzyła na hamaku kronikę okresu, o którym pewnie chciałaby na dobre zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz